Święto Zmarłych


Święto Zmarłych

 

 

Święto Zmarłych jest zamiennie określane Świętem Wszyskich Świętych.

Nie czuję się kompetentnym interpretatorem dogmatów życia religijnego ale podoba mi się taka alternatywna formuła.

Jest ona elegancka i ma pozytywistyczny wymiar.

Jako zwykły zjadacz chleba mam prawo mieć również własny pogląd na ten temat.

Umieranie jest uniwersalnym zjawiskiem dotyczącym zarówno ludzi kościołów wszelakich jak i ateistów.

Niektórzy wręcz populistycznie twierdzą, że jest to jedyna sprawiedliwość na tym bożym świecie.

Chociaż, prawdę mówiąc, na ogół posiadacz walorów materialnych, tego świata, umiera zazwyczaj z niebywale większą klasą aniżeli przeciętny zjadacz chleba naszego powszedniego, czyniąc to niekiedy pod płotem.

Stąd, gwoli sprawiedliwości ziemskiej, nie mamy prawa odmawiać głosu w tej kwestii tym , którzy nie znajdują się pod ochronnym parasolem wiary.

Jest mi bardzo miło, że mój naród tak pięknie i chwalebnie kontynuuje i rozwija tę wspaniałą tradycję ku pamięci tych, którzy od nas odeszli raz na zawsze i ostatecznie.

W naszej pamięci tli się iskra wspomnień o nich, by w dzień Święta Zmarłych rozgorzeć refleksyjnym płomieniem.

Człowiek nieodmiennie potrzebuje ciepła, miłości i dobra.

Te wielkie uczucia zwykle ofiarowali nam Ci, których już nie ma.

Byli oni naszymi przewodnikami, nauczycielami i naszą miłością.

Przekazali nam swój najdrogocenniejszy dar: wiedzę, uczucia i kulturę.

Jak potrafimy owe dobra wykorzystać zależy teraz już tylko od nas.

Wydaje się, że jeśli w dniu Święta Zmarłych potrafimy zapalić znicz, chociażby na bezimiennej mogile, nie roztrwonimy wówczas ogromnego dorobku kultury ludzkiej.

Kultury obligującej do chwili refleksji nad przeszłością i jej dorobkiem będących dla nas bazą ku otwarciu na nieznaną i złożoną przyszłość.

Tylko bogaci doświadczeniem przeszłych pokoleń możemy kłaść podwaliny pod nowe budowle naszego życia omijając niebezpieczne rafy i mielizny.

Jest powszechnie znanym stwierdzenie, że naród , który odcina się od swojej przeszłości nie ma żadnej przyszłości.

Nawet jeśli ona nie zawsze dumną być musi, ale po to by stanowiła ona dla nas tak cenne wnioski i nauki.

W tym niekończącym się pochodzie zmiany ludzkich pokoleń musimy starać się nieść bardzo wysoko sztandar najlepszych doświadczeń ludzkiego humanizmu odrzucając zdecydowanie negatywne wartości opakowane niejednokrotnie epatującymi imitacjami.

Mam tutaj na uwadze chociażby takie zjawisko jak transponowane do nas z Zachodu Halloween.

Jest to święto obce naszej kulturze i tradycji będące swego rodzaju wyrazem niesmacznego żartu.

W sytuacji naszej złożonej i często bardzo dramatycznej historii walki o niepodległość, w której miliony oddały swe życie w przekonaniu, że następne pokolenia będą umiały to właściwie ocenić i docenić taka zabawa jest co najmniej niestosowną.

I bardzo dobrze , że posiada ona na razie wymiar jednostkowy.

Życie jest zbyt krótkie i kruche by oddać je w pacht złu i czynienie krzywdy bliźniemu.

Nauczmy się szacunku dla siebie i innych.

Śmierć nie musi być wyrazem zła i strachu.

Kościół próbuje nadać jej wymiar narodzin nowego życia.

Przypuszczam, że winna być ona symbolem naturalnych zmian w życiu ludzkim.

Ponieważ mamy tutaj do czynienia z symbolicznymi narodzinami czyli początkiem, zatem i musimy mieć zakończenie pewnego procesu rozwoju zwanego śmiercią.

Dla pewnych ludzi śmierć jest szansą i nadzieją, dla innych natomiast stanowi ostateczne i definiywne zakończenie.

Należy mieć dużo odwagi i determinacji by przyjąć tę drugą koncepcję, bowiem pierwsza jest znacznie bardziej wygodna i komfortowa psychicznie.

W takim kształcie ta postawa nie zawsze znajduje przesłanki dla dominacji nad postawami trudniejszymi i naukowo uzasadnionymi.

Jako, iż żadna ze stron nie potrafi uzasadnić definitywnie swych racji potrzebna jest głęboka tolerancja ,zrozumienie i umiejętność wybaczania.

Chodzi o to by z różnic umieć czerpać wartości ucząc się i wzbogacając.

Tym bardziej, że wobec prozaicznej śmierci nawet najwyższej miary i próby idee nabierają znamion nicości i bezsensu.

Śmierć winna uczyć szacunku i pokory oraz stanowić chwilę refleksji dla tego co uczyniliśmy dotychczas i co pozostawimy po sobie.

Powinniśmy zdawać sobie, przynajmniej w tym dniu,sprawę że coś nam umyka nieuchronnie i bezpowrotnie.

Dlatego śpieszmy się kochać jak często głoszą słowa nekrologów.

Oszczędzajmy sobie słów gorzkich, złych i nieodwracalnych.

Święto Zmarłych w polskich warunkach posiada jedyny i niepowtarzalny klimat oraz atmosferę.

Tysiące świateł w ciszy i skupieniu drga wtórnym pulsem życia tych, którzy odeszli.

Unosząca się wokół jasność i specyficzny zapach stearyny podkreśla niecodzienność tego metafizycznego zdarzenia.

Opadające liście akcentują nieuchronne umykanie czasu dotykające nas wszystkich.

Rodzi to uzasadnioną pokorę i skłonność do szlachetnej metamorfozy naszych słów, czynów i zachowań.

Oddajmy należny hołd i cześć tym, którzy opuścili nas na zawsze.I nie zapominajmy o nich.

 

 

27 thoughts on “Święto Zmarłych

  1. Zapamiętam z tego felietonu jedno tylko zdanie „Człowiek nieodmiennie potrzebuje ciepła, miłości i dobra”. Więcej mi nie potrzeba.

    Polubienie

  2. Szanowny Lizak powinien wiedziec, ze Swieto Zmarlych bylo komunistyczno-ateistyczna odpowiedzia na koscielne swieto Wszystkich Swietych przypadajace na 1 listopada. To zas ostatnie bylo reakcja Naszego Swietego Kosciola Katolickiego („Wykorzenic co sie da. Uswiecic co sie nie da wykorzenic”) na poganskie swieto Dziadow odpowiadajace celtycko-angielskiemu Halloween (31 pazdziernik).

    Polubienie

    • Szanowny i światły Bobola powinien wiedzieć,że umierają nie tylko poddani KK.
      Nie odpowiada mi zarówno zawężona wizja tego święta w ujęciu KK jak i ekstremalnie rozdęta w wydaniu Hallowen.
      Nadto przydawaniu naturalnej śmierci kontekstów politycznych wydaje mi śię dość dętym.
      Co zaś do „komunistycznego” Święta Zmarłych,wydaje mi się ono najbardziej oczywistym naturalnym i pluralistycznym.
      Jak ponadto praktyka dowiodła zbyt głębokie mieszanie się KK w sprawy życia i śmierci jest niedopuszczalne.
      W końcu musimy także uszanować interes braci z czarnymi oczkami, czyż nie panie Bobola o rasistowskich skłonnościach?

      Polubienie

      • Nie wiem jaka to praktyka dowiodla szkodliwosci wplywu Naszego Swietego Kosciola w akty terminalne. Wielu znanych mi komunistow pogodzilo sie z katolicyzmem na lozu smierci a nikt przeciez nikogo nie zmusza aby przyjmowac Ostatnie namaszczenie czy szukac pochowku na cmentarzu katolickim. Nawet obecnie istnieja w Polsce nekrofilia poganskie np w Warszawie cmentarze zydowski i mahometanski czy cmentarz wojskowy. Nie wiem tez skad u Lizaka to podejrzenie o moje „rasistowskie” sklonnosci. Naukowo biorac trudno bowiem zaprzeczyc istnienia ras ludzkich (czy np psich) i ich roznych poziomow inteligencji oraz przydatnosci do roznych czynnosci. Przypomminam takze, ze wiekszosc ras kolorowych (w tym zydzi ) ma oczy koloru brazowego. Oczy niebieskie i zielone wystepuja u ras nordyckich natomiast czarne sa czeste u plemion azjatyckich.

        Polubienie

      • Gdybyś czytywał pan NIE to byłby pan na bieżąco z owymi szkodliwościami KK przejawiającymi sie nie tylko w jego bieżącej dzialalności ale i także „terminalnej”, jak to pan ładnie byłeś uprzejmy ująć. Chyba, że miałeś pan na uwadze ten przymiotnik jako źródło słowotwórcze nie tyle od rzeczownika „termin” ile od czasownika „terminować”,co złośliwie mogłoby oznaczać potrzebę dalszego terminowania ze strony KK zgodnie z dewizą, iż to praktyka czyni mistrza.

        Zgadzam się z tym, iż wielu komunistów pogodziło się z katolicyzmem na łożu śmierci. Pewnie równie dobrze dotyczy to mahometanizmu,konfucjonizmu,kościoła anglikańskiego jak i wielu innych. I nie ma ten wtręt nic do omawianej rzeczy. Można natomiast uwzględnić go o tyle, że nikt nie chce być pochowanym pod płotem jak dzikie zwierzę,co namiętnie czynił katolicyzm na swych cmentarzach,dopóki mu ich nie odebrano, zauważając słusznie, że Polska jest krajem wielowyznaniowym. Istnienie kulturowych różnorodności nekropolii świadczy korzystnie o poziomie rozwoju społecznego, co jest sprawą oczywistą i bezdyskusyjną. Jeżeli mamy cokolwiek sobie do zarzucenia w zakresie pielęgnowania nekropolii niemieckich i żydowskich to chyba tyle, że w zniszczonej wojną Polsce nie starczało środków nie tylko na życie ale i tym bardziej na utrzymynawanie obcych cmentarzy.O których poprawne funkcjonowanie winien zadbać obcy kapitał żydowski oraz żydowscy funkcjonariusze PRL-u.Widać jednak, że nie dało się na tym zrobić geszeftu.
        Odrębnego zaś potraktowania ze względów politycznych wymagał problem niemieckich nekropolii.Co zaś do pańskich skłonności rasistowskich przekonuje mnie pańska gruntowna znajomość problemów rasowych wykazana w ostatnim poście.Przekonuje mnie także do pańskiej perwersji politycznej uwagi w pańskim przedostatnim wpisie, który wykasowalem z uwagi na brak poczucia elementarnej estetytki.Ja rozumiem, że takie widzenie ,świata poprzez gmeranie swoim paluszkiem w nieczystościach tego świata może pana epatować a nawet przynosić wymierne korzyści.
        Ja jednak mam zupełnie inny pogląd w tej kwestii.
        W problematyce politycznej może sobie pan głosić co mu się żywnie podoba.
        W kwestii estetyki proszę jednak o zachowanie dobrych manier.
        Życzę udanych i lotnych wpisów.

        Polubienie

  3. http://janiszewska.org.pl/2201.html – Iluzja American Dream

    czyli o wyższości państwa socjalnego nad wolnorynkowym w kontekście konfliktu rynku i rodziny

    Dorota Janiszewska

    (publikacja w tygodniku „Przegląd” nr 10 z 15 marca 2009)

    Druga Wielka Depresja

    Rozgrywający się na naszych oczach światowy kryzys gospodarczy, rozpoczęty w Stanach Zjednoczonych, obnaża słabości amerykańskiej gospodarki wolnorynkowej, powszechnie dotąd uznawanej za niedościgniony wzór dla innych państw. W rzeczywistości jej wyniki ekonomiczne nie są wcale tak imponujące, jak nam się wydaje. Stawiam hipotezę, że główną przyczyną klęski modelu „made in USA” będzie jego negatywne oddziaływanie na społeczeństwo, a szczególnie rodzinę.

    Mówiąc o upadku American Dream, mam na myśli nie upadek państwa północnoamerykańskiego jako takiego, ale klęskę amerykańskiego wolnorynkowego modelu polityki społeczno-gospodarczej. Obecny światowy kryzys gospodarczy, który media prawdopodobnie ochrzczą II Wielką Depresją, gdyż w przebiegu będzie podobny do Wielkiej Depresji lat 1929-1932, w moim przekonaniu zakończy się bankructwem ideologii wolnego rynku i powstaniem nowego światowego ładu ekonomicznego opartego o interwencjonizm państwowy. Kształtując nowy porządek i myśląc o polskiej drodze do dobrobytu powinniśmy szukać inspiracji w idei społecznej gospodarki rynkowej, która w praktyce została zrealizowana w Niemczech, a którą to ideę wpisano do polskiej konstytucji z roku 1997.

    Wolnorynkowy zwrot

    W roku 1944 mocarstwa światowe ustaliły na konferencji w Bretton Woods, na jakich zasadach będzie funkcjonował przyszły międzynarodowy system gospodarczy. Powojenny porządek oparty został na interwencjonizmie państwowym inspirowanym ideami ekonomicznymi Keynesa z lat 30. XX w. Oparty na parytecie złota i stałych kursach walut tzw. system z Bretton Woods tworzył stabilne podstawy światowej gospodarki aż do roku 1973. Wtedy uderzył pierwszy kryzys naftowy i rządy państw zachodnich zaczęły odchodzić od systemu keynesowskiego na rzecz ideologii wolnego rynku. Zwycięski pochód free market economy, realizowany w praktyce przez Margaret Thatcher w Wielkiej Brytanii czy Ronalda Reagana w USA, osiągnął swe apogeum w latach 1989-1991, kiedy to upadek ZSRR i jego satelitów zaświadczył o wyższości idei wolnorynkowych.

    Praktyka socjalistycznego państwa opiekuńczego przegrała gospodarczy wyścig z wolnorynkowymi gospodarkami kapitalistycznymi. Czy oznacza to, że sama idea państwa opiekuńczego również przegrała? W żadnym wypadku. Wbrew pozorom jest ona w bloku kapitalistycznym bardzo silna. W Europie kontynentalnej reprezentują ją Niemcy i ich koncepcja społecznej gospodarki rynkowej, którą w praktyce wdrażał Ludwig Erhard po 1948 roku.

    Interesującą kwestią jest porównanie wyników niemieckiej Soziale Marktwirtschaft z modelem wolnorynkowym reprezentowanym przez Stany Zjednoczone – najpotężniejsze mocarstwo światowe. Wnioski okazują się bardzo zaskakujące, zarówno na płaszczyźnie gospodarczej, jak i społecznej.

    Gdy zestawimy długookresowe dane ekonomiczne tych dwóch krajów kapitalistycznych, to okaże się, że socjalny system niemiecki w ostatecznym rozrachunku okazuje się zdecydowanie wydajniejszy. Nie tylko nie ustępuje wolnorynkowemu modelowi amerykańskiemu pod względem wyników gospodarczych, a w niektórych dziedzinach nawet go przegania, ale ponadto okazuje się lepiej dostosowany do potrzeb społecznych, przynosząc większe korzyści pracownikom i rodzinom.

    Bezcelowy wyścig

    Dla celów niniejszej analizy zestawiam dane porównawcze dla obu gospodarek ograniczone okresem od lat 50. do końca lat 90. XX wieku., kiedy niemieckie państwo socjalne było jeszcze silne. Od czasu zjednoczenia Niemiec następuje proces demontażu państwa socjalnego przez wolnorynkowych ekonomistów i polityków, którzy usilnie próbują wzorować się na ponoć bardziej konkurencyjnym modelu amerykańskim. Zabiegi te zgodne są z unijną Strategią Lizbońską z roku 2000, dzięki której Unia Europejska miała stać się do roku 2010 bardziej konkurencyjna gospodarczo od USA.

    Fiasko Strategii Lizbońskiej w roku 2006 nie zahamowało wysiłków dalszej walki UE o wyższą konkurencyjność gospodarczą od USA. Stawiam hipotezę, iż droga unijnej pogoni za amerykańskim wzorcem to droga chybiona. Fakty udowadniają, że wystarczy jeden kraj w Europie – Niemcy – by bez problemu uzyskiwać wyniki gospodarcze równe lub przewyższające te w USA. Tak więc warunek konkurencyjności zostaje tu całkowicie wypełniony, dla jednego kraju i bez Strategii Lizbońskiej. Natomiast demontowanie państwa socjalnego, co według zwolenników wolnorynkowej Strategii Lizbońskiej jest niezbędnym warunkiem zwiększenia konkurencyjności, to źródło problemów, które przeżywa gospodarka Niemiec na początku XXI wieku.

    Państwo socjalne jest efektywne…

    W latach 1950-1971, a więc w dobie panowania keynesizmu, zachodnia Europa (tj. Wielka Brytania, Francja, RFN i Włochy) nie znała faz recesji, a gospodarki tychże krajów cechowało prawie zerowe bezrobocie (w Niemczech w l.60 XX w. wyniosło ono 0,5%, a w roku 1973 – 0,9%). Pierwsza powojenna recesja związana z kryzysem naftowym (w roku 1973 ceny ropy wzrosły trzykrotnie) i odejście od keynesizmu zapoczątkowały w zachodnim kapitalizmie erę cyklicznych kryzysów i masowego, trwałego bezrobocia.

    Zwrot w stronę ideologii wolnego rynku po 1973 roku spowodował trwające do dziś pogrążenie się zachodnich gospodarek w stagflacji, czyli połączeniu stagnacji gospodarczej i rosnącej inflacji przy wysokim bezrobociu. Wolnorynkowcy swą politykę gospodarczą opierają walce z inflacją i priorytecie równoważenia budżetu, nawet za cenę wysokiego, kilkumilionowego bezrobocia, nieznanego na Zachodzie w dobie keynesizmu.

    W latach 1950-1987 Niemcy przegoniły USA w takich wskaźnikach, jak wzrost płac realnych na stanowiskach niekierowniczych oraz wzrost kapitału produkcyjnego w przeliczeniu na jednego zatrudnionego (w Niemczech 5,5-krotny, w USA tylko 1,8-krotny). W latach 1950-1990 Niemcy zanotowały także wyższy przyrost zasobów kapitału w przyroście PKB (1,22 razy większy niż w USA) oraz przyrost postępu technicznego (2,75 razy większy niż w USA).

    Także długookresowe roczne średnie tempo wzrostu gospodarczego w przeliczeniu na jednego mieszkańca było w Niemczech w latach 1950-1989 wyższe niż w USA w tym samym okresie. W podokresie 1950-1973 wyniosło dla USA 2,2%, a dla Niemiec 4,9% rocznie, natomiast w podokresie 1973-1989 odpowiednio 1,6% i 2,1%.

    Gospodarka Niemiec, mimo spowolnienia od lat 90. XX w, utrzymała taki wzrost, który plasował ją w światowym rankingu tuż za Stanami Zjednoczonymi. Jeśli przyjmiemy za 100% wartość realnego PKB per capita dla USA w roku 1989 i 1996, to dla Niemiec wyniósł on odpowiednio 78% i 80,2%. Mimo że w roku 1995 produkt krajowy brutto liczony według parytetu siły nabywczej na jednego mieszkańca był wyższy w USA (26,7 tys. USD dla USA i 20,8 tys. USD dla Niemiec), to w przeliczeniu na jedną roboczogodzinę otrzymujemy już wynik prawie równorzędny (27,5 USD dla USA i 28,3 USD dla Niemiec).

    …i efektywniejsze

    Niemcy wcale nie ustępują Ameryce również w kwestii produktywności. Przyjmując za 100% wartość PKB na jednego zatrudnionego dla USA w roku 1989 i 1996, dla Niemiec wzrósł on adekwatnie z 85% do 91,4%. Gdy jednak weźmiemy PKB przypadający na jedną roboczogodzinę, to w roku 1996 w Niemczech osiągnął on 106,8% tego, co w USA!

    Trzeba w tym miejscu uwzględnić fakt, iż pracownik amerykański w roku 1995 przepracował 1950 godzin w skali roku, a niemiecki aż o 350 godzin mniej. Jest to dowód potwierdzający wyższą wydajność pracowników niemieckich. Gdyby bowiem statystyczny Niemiec pracował tyle samo godzin w roku co Amerykanin, to poziom PKB na jednego zatrudnionego byłby wyższy dla Niemiec.

    Zatem różnica w poziomie produktywności między wolnorynkowymi USA, a socjalnymi Niemcami zmalała tak wielce, że jak to przyznaje Paul Krugman, mieści się w granicach błędu statystycznego. Przy porównywalnych wpływach podatkowych w obu krajach w połowie lat 90. XX w. (w Niemczech – 23% PKB, w USA – 22% PKB), Niemcy cechuje wyższa niż w USA stopa inwestycji brutto oraz większe wydatki na cele publiczne (w Niemczech – 49% PKB, w USA – 33% PKB).

    Ponadto Republika Federalna Niemiec od lat zajmuje pierwsze miejsce wśród światowych eksporterów, już od roku 1994 wyprzedzając w tej dziedzinie USA. Dodatnia nadwyżka handlowa uzyskiwana z ekspansji eksportu pozwalała Niemcom na utrzymywanie znacznie mniejszego od USA ujemnego salda na rachunku obrotów bieżących, które w roku 1999 dla RFN wyniosło -3,4 miliarda USD, a dla Stanów aż -338,9 miliarda USD.

    I wynik ten osiągnięto, mimo że Niemcy w przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych nie posiadają ogromnych zasobów surowców naturalnych, doświadczyły zniszczeń dwóch wojen światowych, przeprowadziły proces zjednoczenia z Niemcami Wschodnimi, a gospodarka niemiecka obciążona jest wyższą średnią płacą, krótszym tygodniem pracy, dłuższymi urlopami i wyższymi świadczeniami socjalnymi (pięciokrotnie wyższymi w roku 1950 i dwukrotnie wyższymi w roku 1980 niż w USA). Nieprawdziwe jest więc twierdzenie wolnorynkowców, że państwo socjalne nie może prowadzić efektywnej gospodarki.

    Cywilizacja nierówności

    Realia pracy w Stanach Zjednoczonych i Republice Federalnej Niemiec są diametralnie różne. Podczas gdy w Niemczech poziom średniej płacy realnej od roku 1949 do 2002 stale rósł, w USA w latach 1973-1994 mieliśmy do czynienia z ciągłym spadkiem realnych płac tygodniowych. Regres amerykańskich dochodów obrazuje fakt, iż w roku 1994 średnia płaca realna w USA osiągnęła poziom z końca lat 50.XX wieku! Nawet po uwzględnieniu minimalnego wzrostu średniej płacy w kolejnych latach do roku 2000, jej poziom nigdy nie przekroczył poziomu z 1973 roku.

    Według Economic Policy Institute regres płac w USA najbardziej dotyka osoby najmniej zarabiające. Godzinowe zarobki 10% najuboższych pracowników wzrosły w latach 1996-1999 tylko o 56 centów (z 5,49 do 6,05 USD), co spowodowało, że w roku 2000 zarabiali oni tylko 91% tego, co w roku 1973. Dla porównania, podczas gdy w okresie 1970-1999 średnia roczna płaca w USA wzrosła tylko o 10% (z 32,5 tys. do 35,9 tys. USD), to w tym samym czasie roczne wynagrodzenia prezesów stu czołowych korporacji wzrosły prawie 30 razy (z 1,3 mln do 37,5 mln USD)!

    Rosnące nierówności dochodowe przyspieszają także tempo narastania nierówności bogactwa. Tylko w przeciągu lat 1983-1989 majątek jednego procenta najbogatszych Amerykanów wzrósł z 31 do 37%, a górne 10% najmajętniejszych dzierży w swym ręku 80% nieruchomości niemieszkalnych, 90% majątku przedsiębiorstw, 85% akcji i 94% obligacji. Koncentracja kapitału zaświadcza o realnie istniejącej redystrybucji dochodu narodowego na rzecz najbogatszych. Pokazuje to bez żadnych wątpliwości, z jak gigantycznym i ciągle postępującym rozwarstwieniem społeczeństwa mamy do czynienia w Ameryce i potwierdza słuszność twierdzenia Schumpetera o powrocie do „cywilizacji nierówności”.

    Pracujący ubodzy

    Średnia godzinowa stawka płac w Niemczech w roku 1997 wyniosła 31,78 USD, a w USA była aż 1,8 razy mniejsza i wyniosła tylko 17,74 USD. Wedle rachunków Economic Policy Institute z roku 1998 średnia godzinowa płaca wystarczająca do przeżycia dla rodziny z samotnym rodzicem i dwójką dzieci to 14 USD (czyli 30 tys. USD rocznie).

    Jednak w USA aż 60% robotników zarabiało wtedy poniżej 14 dolarów na godzinę, a aż 30% pracowników dostawało osiem i mniej dolarów na godzinę (szczególnie w sektorze usług). Ponadto aż 20% ogółu zatrudnionych w USA pracuje za płace poniżej oficjalnej granicy ubóstwa. W roku 1997 aż jedną piątą ludzi bezdomnych stanowili pracownicy pracujący w pełnym i niepełnym wymiarze godzin! Dowodzi to, iż na rynku pracy panuje kultura niskich płac, a znaczną ilość zatrudnionych w Stanach Zjednoczonych możemy określić kategorią „working poor” – pracujący ubodzy.

    Niskim płacom w Ameryce sprzyja bezrobocie, które jak utrzymuje amerykański ekonomista Lester Thurow jest co najmniej pięć razy wyższe niż oficjalne urzędowe statystyki, mówiące o 5%. Według niego, w roku 1995 do 7 milionów osób oficjalnie zarejestrowanych (na bazie ankiet) w Ministerstwie Pracy jako poszukujące pracy należy doliczyć kolejne 6 milionów, które potrzebowały zatrudnienia, ale zaprzestały jego poszukiwania. Do tego dodaje on jeszcze prawie 5 milionów osób, które z konieczności pracowały w niepełnym wymiarze godzin oraz te, które pracę miały tylko okresowo: 10 milionów zatrudnionych na czas określony i 8 milionów tzw. „wolnych strzelców” (tj. osób z wykształceniem akademickim, które rzadko otrzymywały liczbę zleceń wystarczających do utrzymania się). W sumie dało to realną stopę bezrobocia na poziomie 28% i liczbę około 35 milionów bezrobotnych.

    Strajkowy paraliż

    Do tychże wskaźników określających realia życia pracowników dodać trzeba kolejne dwa – średni tygodniowy czas pracy oraz wymiar urlopów. W roku 1997 wyniosły one dla Niemiec 29 godzin pracy w tygodniu i 42 dni płatnego urlopu w roku, a dla USA odpowiednio aż 37,9 godzin i tylko 23 dni. Ważną kwestią jest także skonfrontowanie faktu, że w Niemczech 90% obywateli posiada ubezpieczenie zdrowotne w ramach państwowego systemu ubezpieczeń (pozostałe 10% ubezpiecza się prywatnie), natomiast USA nie posiadają powszechnego, państwowego systemu ubezpieczeń społecznych. Ponieważ wielu Amerykanów nie stać na wykupienie prywatnych polis ubezpieczeniowych, aż 50 milionów obywateli nie posiada żadnego ubezpieczenia zdrowotnego! Ocenia się, że brak ubezpieczenia zajmuje siódme miejsce wśród przyczyn zgonów w Stanach Zjednoczonych.

    Przejawem poziomu akceptacji ustroju gospodarczego przez pracowników jest liczba dni pracy straconych w wyniku strajków pracowniczych w przeliczeniu na tysiąc zatrudnionych. W latach 1950-1969 liczba dni strajkowych w RFN wyniosła 31, a w USA 505 (dla porównania – we Włoszech 712, we Francji 243, w Wielkiej Brytanii 147). W roku 1988 wskaźnik ten wyniósł dla RFN 28 dni, a dla USA aż 12 215 dni (we Francji wzrósł do 568 dni, a w Wielkiej Brytanii do 1 920 dni). Ukazuje to skalę niskiej akceptacji pracowników amerykańskich dla wolnorynkowej gospodarki i wysokiej akceptacji pracowników niemieckich dla systemu społecznej gospodarki rynkowej.

    Rynek kontra rodzina

    W badaniu efektywności systemów gospodarczych nie można zawężać się tylko do oceny wskaźników ekonomicznych. Ekonomia i polityka gospodarcza bardzo silnie oddziaływają na społeczeństwo, a szczególnie podstawową jego komórkę – rodzinę. Ważne jest więc, byśmy prześledzili to oddziaływanie w przypadku gospodarek USA i Niemiec.

    Stany Zjednoczone to kraj kultury konsumpcyjnej i związanego z nią obyczajowego liberalizmu, których wzorce eksportowane są do innych części świata wraz z ekspansją gospodarczą (proces zwany amerykanizacją lub macdonaldyzacją świata). Według Thurowa, który przytacza wyniki sondaży, normą obyczajową w USA stało się stawianie samorealizacji jednostki i jej konsumpcyjnych potrzeb spod znaku „ja” ponad dobro rodziny i jej inwestycyjnych potrzeb spod znaku „my”. W Niemczech natomiast jest nadal bardzo silny tradycyjny, konserwatywny model rodziny z zarabiającym mężczyzną i wychowującą dzieci Hausfrau (realizowany w połowie niemieckich rodzin).

    Thurow wskazuje, że liberalizacja obyczajowa szkodzi przede wszystkim rodzinom, gdyż bodźce ekonomiczne skłaniają mężczyzn do zrywania rodzinnych więzów i ucieczki od odpowiedzialności za dobro rodziny. W Niemczech pod koniec lat 90. XX w. wskaźnik rozwodów wyniósł 1,9%, a w Ameryce 4,6% (osiągając poziom Rosji). Wedle badań D. Popenoe z roku 1994, po opuszczeniu rodziny przez mężczyznę poziom życia mężczyzny wzrasta o 73%, a poziom życia porzuconej rodziny spada o 42%. O tym, jak powszechne jest zjawisko ucieczki mężczyzn świadczy fakt, że w USA aż 25% rodzin z dziećmi funkcjonuje bez mężczyzny.

    W Ameryce mamy do czynienia ze zjawiskiem, które można określić maskulinizacją biedy. W roku 1994 prawie sześć milionów mężczyzn w wieku produkcyjnym przebywało na bezrobociu i ani nie uczęszczali do szkół, ani nie dysponowali środkami samodzielnego utrzymania. W tym czasie aż jedna trzecia mężczyzn w wieku, w którym mogliby założyć rodzinę (25-34 rok życia), zarabiało mniej niż kwota, która jest potrzebna do utrzymania czteroosobowej rodziny powyżej progu ubóstwa. Zatem niskie dochody mężczyzn, lub ich brak, stały się bodźcem do podjęcia zatrudnienia przez kobiety, co Thurow nazywa „ekonomicznym przymusem pracy żon”. Zjawiska te powodują, iż ogromna grupa mężczyzn wyrzucona została poza nawias społeczeństwa, gdyż czynniki ekonomiczne pozbawiły ich tradycyjnej roli żywiciela rodziny, degradując tym samym ich pozycję społeczną.

    Thurow trafnie podsumowuje, że powyższe zmiany zachodzące w amerykańskim kapitalizmie sprawiają, że „rodzina i rynek stają się coraz mniej możliwe do pogodzenia”. Jednak twierdzi on dalej, że „rozwiązania społeczne nie są zdeterminowane przez ekonomię (…), muszą być zgodne z realiami ekonomicznymi, a tradycyjne rozwiązania rodzinne takie nie są”. Przedstawione w tym opracowaniu fakty potwierdzają coś przeciwnego i skłaniają mnie do postawienia hipotezy, że ekonomia silnie wpływa na procesy zachodzące w społeczeństwie i dlatego powinna respektować tradycyjne rozwiązania społeczne, zwłaszcza w obszarze rodziny. Jeśli nie zachodzi proces zgodności między polityką gospodarczą a tradycją społeczną, to mamy do czynienia z konfliktem rynku i rodziny, ze wszystkimi tego negatywnymi skutkami. Gdy sytuacja na rynku pracy nie sprzyja założeniu rodziny oraz pogodzeniu obowiązków zawodowych z rodzinnymi, to ludzie albo wybierają bezdzietność, albo decydują się na potomstwo mimo niedostatecznej ilości wolnego czasu i dochodów potrzebnych do jego prawidłowego wychowania, co rodzić może liczne patologie rodziny.

    Prorodzinny rynek

    Do ciekawych wniosków można dojść, gdy zgodnie z badaniami K.E. Case porównamy dla obu krajów ustandaryzowaną rodzinę (składającą się z dwójki dorosłych i dwójki dzieci). Mimo że w USA przypada na nią większy roczny dochód, to jednak zostaje on wypracowany przez dwoje pracujących dorosłych, podczas gdy w Niemczech na ogół pracuje jedna osoba (mężczyzna). Jest to skutkiem niskich płac na amerykańskim rynku pracy, które uniemożliwiają utrzymanie rodziny z dochodów tylko jednej osoby pracującej.

    Błędem byłoby jednak postrzeganie dobrobytu rodziny i społeczeństwa w kategoriach li tylko pieniężnych. Poza wskaźnikami ekonomicznymi istnieją także korzyści niezmierzalne finansowo, niezbędne do prawidłowego rozwoju człowieka, rodziny i społeczeństwa. Należy do nich przede wszystkim czas wolny. Można wykorzystać go zarówno do indywidualnego, jak i wspólnego wypoczynku, rozwijania zainteresowań, udziału w kulturze czy regeneracji sił po pracy.

    Wolny czas sprzyja aktywnościom w gronie rodzinnym, które mają pozytywny wpływ na scalanie więzów rodzinnych, m.in. poprzez poprawę komunikacji między członkami rodziny, co sprzyja rozwiązywaniu problemów. Warunkiem zwiększenia czasu wolnego pracowników jest zmniejszenie dziennego wymiaru czasu pracy – w Niemczech wynosi on 7 godzin.

    Co powoduje, że pracownicy niemieccy świadomie dokonują rezygnacji z części dochodów na rzecz większej ilości czasu wolnego? Odpowiedzi trzeba szukać w różnicach kultury i tradycji obu krajów. Oprócz większego konserwatyzmu obyczajowego i silnego modelu tradycyjnej rodziny, Niemcy w przeciwieństwie do Amerykanów posiadają na rynku pracy sprawną reprezentację związków zawodowych oraz wypróbowany przez wiele dekad system negocjacji warunków pracy i płacy w postaci branżowych układów zbiorowych.

    Z punktu widzenia rodziny najbardziej korzystnym modelem polityki gospodarczej byłaby taka koncepcja, w której rynek gwarantuje dochody wystarczające do godnego życia nie tylko jednostek, ale całych rodzin. Przykład Niemiec pokazuje, iż zrealizowanie idei prorodzinnego rynku w kapitalizmie zapewnia koncepcja społecznej gospodarki rynkowej, w przeciwieństwie do wolnorynkowej. Niezbędny dla urzeczywistnienia tej koncepcji jest aktywny udział państwa zorientowanego na zwiększanie dobrobytu ogółu społeczeństwa i prowadzącego politykę gospodarczą, której celem powinno być umożliwienie obojgu rodzicom pogodzenia obowiązków zawodowych i domowych.

    Niezbędna jest także silna reprezentacja związków zawodowych, która zapewnia rodzicom zabezpieczenie ich dochodów i walczy o skrócenie tygodniowego czasu pracy (do siedmiu godzin), co umożliwi zwiększenie ilości czasu wolnego z korzyścią dla rodziny. Zgodność na linii rynek-rodzina, czyli zarazem na linii ekonomia-tradycja, wydaje się podstawową przesłanką do kształtowania skutecznej i najbardziej odpowiadającej potrzebom społecznym polityki gospodarczej. Warto, byśmy i w Polsce uświadomili sobie, że system społecznej gospodarki rynkowej jest kulturowo zdecydowanie bliższy tradycji europejskiej niż model wolnorynkowy.

    Bibliografia:
    Dryszel A., 2009, Finansiści gubią świat – wywiad z prof. T. Kowalikiem, Tygodnik Przegląd 2/2009, http://www.przeglad-tygodnik.pl/index.php?site=wywiad&name=337.

    Ehrenreich B., 2006, Za grosze. Pracować i (nie) przeżyć w Ameryce, Warszawa: WAB.

    Gedymin O., 2002, Kapitalizm niemiecki. Szkice o genezie, rozwoju i teraźniejszości, Białystok: Wyższa Szkoła Finansów i Zarządzania.

    Kozłowski S.G., 2008, Ameryka współczesna. Pejzaż polityczny i społeczno-gospodarczy, Lublin: Wydawnictwo Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej.

    Poznański K., 2000, Paradygmat ewolucyjny ekonomii porównawczej: nowa interpretacja komunizmu i postkomunizmu (w:) Kowalik T., Hauser J. (red.), Polscy ekonomiści w świecie, Warszawa: Polskie Wydawnictwo Naukowe.

    Robinson A., 2007, Pusta amerykańska iluzja, La Vanguardia z dnia 21.02.2007, Polski przedruk:http://www.mowiepopolsku.com/content/view/10247/201/1/0/

    Schlecht M.(red.), 2003, Mythos Demografie, Berlin: Vereinte Dienstleistungsgewerkschaft.

    Thurow L., 2004, Die Zukunft der Weltwirtschaft, Bonn: Bundeszentrale fuer politische Bildung.

    Tyszecka A., 2008, Matka Niemka, Tygodnik Polityka z dnia 22.01.2008, http://www.polityka.pl//Text03,934,242872,18

    Polubienie

    • W odpowiedzi na powyzszy artykul pisany z dobrze nam znanych z przeszlosci marksistowsko-bolszewickich pozycji pozwole sobie zacytowac powazna analize z miesiecznika Foreign Affairs zatytulowana „The Default Power”. Analiza ta osmiesza wszystkich ktorzy twierdza ze Stany Zjednoczone traca swoja pozycje supermocarstwa. Najmocniejsza strona precyzyjnej argumentacji sa dane statystyczne dotyczace USA i jego glownych globalnych konkurentow.

      Produkt globalny USA wynosi 14.3 bilona dolarow co stanowi trzy razy wiecej od nastepnej w kolejnosci gospodarki Japonii. PKB USA jest tylko niewiele mniejszy od polaczynch gospodarek Japoni. Chin , Niemiec i Francji.
      Jedynym wyzwaniem dla USA moze byc gospodarka Europy liczonej jako calosc choc wiadomo, ze Europa spojna caloscia ekonomiczna a juz napewno polityczna czy militarna nie jest. PKB calej Europy to okolo 18 bilonow dolarow, z tym ze tzw. Eurozone to juz tylko 13.5 biliona. Dochod narodowy USA na glowe to 47 tys dolarow. Francja i Niemcy maja po 44 tys, Japonia 38 tys, Rosja 11 tys, Chiny 2.9 tys a Indie 1 tys.

      USA w 2008 roku przeznaczyly 607 milarow dolarow na armie. Nastepne 9 najwiekszych panstw wydaly lacznie 476 miliardow. Z nich Rosaj , Chiny, Indie ,Japonia wydaly lacznie 219 miliardow. Budzet wojskowy Chin jest 7 razy mniejszy niz USA. Unia Europejska wydaje na wojsko 288 miliardow. USA wydaja 607 miliardow a cala wymieniona reszta tylko 507 milardow.

      Flota USA jest tak potezna jak laczne floty nastepnych 17 panstw. Jest to kolosalna zmiana w stosunku do Konfernecji Waszyngtonskiej w 1922 roku, ktora ustalala parytety morskie USA , Wielkiej Brytanii i Japonii w sosunku 5:5:3.

      Zaden z panstw na swiecie z wyjatkiem USA nie jest w stanie prowadzic wojny w odelglosci 8 tys mil od swoich brzegow.

      Poniewaz Chiny mialy ostatnio trzykrotnie wiekszy wzrost gospodarczy niz USA to wedlug wyliczen powinny przescignac USA w niedalekiej przyszlosci. Jesli by sie oprzec na PPP (sila nabywacza) to PKB Chin powinien wzrosnac z 3.3 biliona USA do prawie 8 bilionow. Takie uproszczone wyliczenia nie biorace pod uwage realiow ekonomicznych nie sa jednak prawdziwe i daja falszywy obraz przyszlosci gdyz opieraja sie na cenach uslug fryzjerkich, niskich placach i innych charakterystykach prymitywnych gospodarek a nie na cenach surowcow, zaawansowanych technologii, zwiekszajacych sie kosztach utrzymania zwiazanych z polepszajaca sie jakoscia zycia, czy rosnacych kosztach zwiazanych z wysokiej jakosci edukacja. Jaffe uwaza ze przescigniecie PKB USA przez Chiny nie jest wcale takie pewne.

      Za najwazniejsza przewage USA w dzisiejszym swiecie Foreign Affairs uwaza ich doskonale szkolnictwo i nauke. Na 20 najlepszych na swiecie uniwersytetow 17 jest amerykanskich. Na 50 najlepszych 39 to amerykanskie . Dla porownania dwa najlepsze Indyjskie lokuja sie w pierwszj 300–400 setce. Trzy najlepsze chinskie w 200–300 setce. Chinskie wydatki na edukacje to tylko 2-2.5 procent PKB. Dotyczy to populacji cztery razy wiekszej niz USA o gospodarce 4 razy mniejszej. W tym czasie USA wydaja srednio 6 procent PKB na edukacje swoich obywateli. Wydatki na R&D (badania i wdrozenia technologiczne) sa dwa razy wieksze w USA niz w Chinach a na glowe mieszkanca jest toi stosunek 1:8.

      USA sa krajem, ktory najsilniej przyciaga najinteligentniejszych i najzdolniejszych naukowcow z calego swiata. Ilosc nagrod Nobla przyznanych naukowcom bedacym obywatelami USA w dziedzinach scislych i przyrodniczych (274) jest tego wyraznym potwierdzeniem. Dla porownania Niemcy 68, Francja 31, Chiny 2, Indie 2, Polska 0.

      Foreign Affairs jako jeden z najwazniejszych czynnikow istotnych dla supremacji USA w swiecie uwaza ich wojenna kulture. Ameryka jest krajem wojownikow, krajem ktory kiedy trzeba nie waha sie przed obrona swoich interesow na calym swiecie. Zolnierze w USA w odroznieniu od np. Europy sa szanowani i stoja wysko w hierarchi spolecznej.

      Polubienie

      • Szanowny panie Nowak, to jest beznadziejna propaganda zimnej wojny. Powiemy co dobre i ukryjemy co nie dobre. Panski umysl jest zdominowany lobuzerska kultura zachodu opartej na klamstwie, znieksztalceniu i zatajeniu. Prosze sie zapoznac z;
        http://mwhodges.home.att.net/nat-debt/debt-nat.htm

        I co my tam mamy „Last year total debt increased by $3 Trillion, 8 times faster than GDP”. $8 nowego dlugu produkuje $1 dochodu narodowego !!!

        Rowniez polecam; http://brillig.com/debt_clock/

        Polubienie

      • Widać,że cieszysz się z tego. Może jesteś nawet dumny. Także z tego, że ten kraj nazywany Imperium Dobra prowadzi dwie zbrodnicze wojny. Zabito w nich co najmniej dwa miliony ludzi i kilka milionów uciekło. Mam tylko tę nadzieję, że będą czmychać w popłochu tak jak uciekali z Wietnamu. Życzę dobrego nastroju za 607 /a może znacznie więcej/ miliardów dolarów.

        Polubienie

  4. Jasny gwincie, chciałem Ci podziękować za to, że przełamałeś swoją niechęć do POLITYKI i wskutek mojej prośby zakupiłeś oraz przeczytałeś ten numer. Powstał piękny tekst. Wycyzelowany, ostry jak miecz bez jednego zbędnego słowa, a każde w nim obecne było jak kamień w murze. Nie do zastąpienia. Całość wstrząsała swą prawdą. Jest też w nim niezwykle mądre przesłanie. Zobacz, mimo, że to była najmądrzejsza wypowiedź do tego wpisu spośród wszystkich innych, przeszła wśród tych ludzi niezauważona. Zatrważa płytkie myślenie i tak naprawdę bufonada tych ludzi zastępująca „enteligencję” To nie błąd. Tak za Gomułki „Ciemniaka?” określano inteligencję z nowego awansu społecznego. Dziękuję Ci za tak pięknie określenie mojej skromnej osoby. Aż na tyle nie zasłużyłem sobie.
    Pozdrawia, Cię serdecznie – Lech

    Polubienie

    • W nawiązaniu do wypowiedzi Lecha zamieszczam tekst naszego politycznego kolegi Jasnego Gwinta opublikowany na en passant.

      jasny gwint pisze:

      2009-10-30 o godz. 10:53
      „Pan Redaktor nie miał odwagi dopowiedzieć do końca, że wymienił ludzi wybitnych, z charakterem i kompetentnych, wychowanych i ukształtowanych w Polsce Ludowej. Należało to śmiało powiedzieć, nie wstydząc się, tym bardziej, że sam tej Polski był owocem i powinien być z tego dumny. Ja także byłem jej dzieckiem i dumę mogę śmiało dzielić z Redaktorem.
      Zachęcony przez przyjaciela z blogu po latach kupiłem POLITYKĘ, głównie dla wywiadu Gorbaczowa i artykułu o doktorze G. Gorbaczow, wielka postać o ogromnych dla nas zasługach wyraża opinie dyskwalifikujące elity współczesnej Polski, – na czele z Kwaśniewskim, realizujące skandaliczną i samobójcza politykę wobec Rosji. Mądre słowa i mądra opinia z pewnością zostaną “wymilczane” przez tzw wolne media i sfery rządowe. A polityka nienawiści wobec sąsiada okaże się w bliskiej i dalekiej perspektywie katastrofalna.
      Po latach POLITYKA zdecydowała się na obronę Doktora Garlickiego w pełni go rehabilitując. Wcześniej nie mogła, – z tchórzostwa! Państwo i jego organa represji urządziły spisek na obywatela wykorzystując wszystkie swoje argumenty siły, podstępu, zmowy, podsłuchów, prowokacji łącznie z tzw organami sprawiedliwości. Technika nazistowska lub bolszewicka. Na czele spisku stal premier i jego lokaje. Sławny Doktor dalej jest maltretowany przez sądy, ludzie nie są operowani a sprawcy i prowokatorzy cieszą się sympatią mediów i salonów oraz brylują na ekranach wolnej TV.
      Mamy więc anomię państwa i znaną dyktaturę ciemniaków.”

      Polubienie

  5. Łukasz Fołtyn:

    „… ale po co lewica ma tłumaczyć systemowe przyczyny korupcji, skoro system generuje o wiele większe problemy- biedę, masowe bezrobocie, emigrację, dług publiczny, itp? Chyba że ma podkręcać dalej antykorupcyjne nastroje, które potem i tak ostatecznie wykorzysta prawicowy (pseudo)populizm…

    Poza tym w socjaliźmie też będzie zdarzać się korupcja, więc nie jest to akurat zjawisko zarezerwowane dla kapitalizmu… Stąd właśnie lewica powinna sięgać do innych „tematów-problemów”… ” – http://lewica.pl/f_test/index.php?fuse=messages.20293 .

    Polubienie

  6. W przededniu tradycyjnej inscenizacji ,,Dziadów”, na blogu zapanowała atmosfera rywalizacji świąt Bożego Narodzenia z Wielkanocą-lub odwrotnie. Rywalizacja o tyle bezowocna, że nierozstrzygalna-wszędzie murzynów biją-jednakże pozostaję pod wrażeniem detektywistycznych zdolności Pani Teresy. Chylę czoła.
    Powróćmy do meritum posta gospodarza.
    Dzień Wszystkich Świętych poczęto obchodzić od VII w. (610r.). Jako święto kościelne zatwierdził je ponoć Grzegorz IV (aczkolwiek znane są inne wersje), wyznaczając w 837 r. dzień 1-go listopada na uroczystość.
    Zaduszki zaproponował opat z Cluny Odilo wychodząc na przeciw tradycjom ludowym.
    Utożsamianie tych świąt jest błędem, za który odpowiadają urzędnicy pana boga i Kościół.
    Otóż tradycje ludowe czczenia zmarłych w wielu krajach (np. Celtów) miały charakter pogański. Czczenie świętych przez pierwszych chrześcijan, ograniczające się do Marii i Józefa, to także spontaniczny kult oddolny bez umocowania dogmatycznego. Celtowie oddawali cześć zmarłym ostatniego dnia swojego roku kalendarzowego 31-go października. Wybiórczy kult świętych wśród gmin chrześcijańskich przypadał na miesiąc maj (Antiochia, Edessa). Obydwa święta były poza kontrolą kościoła. Kiedy już boska instytucja okrzepła, przystąpiła do podporządkowywania sobie inicjatyw laikatu. Przynosiły zysk i służyły podnoszeniu nabożności plebsu.
    I tak datę czczenia wszystkich świętych wyznaczono na 1-go listopada (Grzegorz IV w 837 r.), a zaduszki na dzień następny (Grzegorz V w 998 r.). Zakazano pogańskich obrządków, a od 993 r. Kościół zawarowuje sobie prawo kanonizowania zmarłych (dotychczas czynił to lud czyli laikat).
    Podobne działania Kościoła nie miały na celu bynajmniej porządkowania dat i form kultów, tylko przejęcie inicjatywy z rąk profanów i zawłaszczenie przez wybrańców boga dochodowych przedsięwzięć.
    Siła tradycji ludowych okazała się jednak przemożna. Chęć zneutralizowania ludowego kultu zmarłych, mającego pogański rodowód, czczeniem świętych Kościoła odnosi połowiczny sukces. Próba przeniesienia ciężaru święta męczenników Kościoła na 1-go listopada wywołała galimatias. Prostemu ludowi bliżsi są bowiem zmarli rodzice czy rodzeństwo, którym oddają cześć na swój sposób, niż Urlichowie von Augsburgowie. Poza tym dzień Wszystkich Świętych był wolny od znojnej pracy często na kościelnym folwarku. Zamiast tego dnia czcić ,,wyznaczonych” przez Kościół świętych, wierni palą znicze swoim najbliższym na miejscach pochówku.
    A Kościół godzi się milcząco na to, bo któż czerpiący zyski z udzielania całkowitego dopustu, tak 1-go jak i 2-go listopada, prostowałby drogi pańskie.
    Zarzuty manipulowania świętami kościelnymi przez miniony reżym są uzasadnione, tylko dlatego, że w tej kwestii szedł za głosem ludu.

    Polubienie

  7. http://passent.blog.polityka.pl/?p=621#comment-129261 :

    Magda W. pisze:
    2009-11-01 o godz. 00:57

    Sebastian, 18:09
    Różnice w zachowaniu ludzi wielkich i małych (moralnie, psychicznie) opisał już dawno temu filozof niemiecki Schopenhauer, przeczytałam jego “Myśli” b. dawno temu i wciąż się przekonuję o trafności jego obserwacji.
    Otóż ludzie “mali” bardzo chętnie łączą się w grupy wspólnych interesów – w zależności od kontekstu będą to kliki, kolektywy, partie itp. – służące do skutecznej realizacji wspólnych, często niecnych celów. Ludzie “wielcy” są często indywidualistami, jest ich zresztą statystycznie mniej i są mniej skłonni do tworzenia ww. grup, a napewno nie będą tworzyć klik.
    Jeśli w grupie ludzi “wielkich” znajdzie się jednostka “mała”, otoczenie będzie się starało ją podciągnąć do swego poziomu, natomiast jeśli w grupie “małych” znajdzie się jakiś “wielki” albo tylko “większy”, “mali zjednoczą się, aby go zniszczyć, bo psuje im komfort istnienia (będą oczywiście tłumaczyć, że im zagraża).
    Prawdziwym nieszczęściem dla kraju bądź innej organizacji społecznej jest przywódca z gatunku “małych”, wyposażony w dużą władzę. Dobierze sobie współpracowników nieprzewyższających go pod żadnym względem (nawet wzrostem), a jeśli w otoczeniu trafi się jakiś “wielki”, będzie go niszczył przy użyciu wszelkich środków. Historia i współczesność (polska niestety też) dostarcza tylu przykładów, że każdy, co ma oczy do patrzenia, łacno to dostrzeże. I ustrój nie ma tu nic do rzeczy!
    Pozdrawiam

    Polubienie

    • Cytat z podanego linku ” raportu Eurostatu wyłania się więc bardzo ponura wizja Polski jako kraju biednego, w którym duża część społeczeństwa doświadcza ubóstwa i wykluczenia społecznego. Niestety kolejne władze nie robią nic, aby zmienić tę sytuację”.

      Nestety nie tylko wladze sa za to odpowiedzialne. Olbrzymia wiekszosc Polakow jest za to odpowiedzialna. Bieda jest produktem typowej polskiej glupoty i hipokryzji.

      Co tu widac, nie dobrze jest byc biednym ale…. gdy ktokolwiek wychyli se ponad szara przecietonosc natychmiast staje sie obiektem atakow, lobuzerskich plotek i konspiracji. No bo jakt to…. mozna byc bogaczem. To musi byc przestepstwem, trzeba znalez haka na lobuza.

      I zawsze mozna nazwac lobuza zydem. Ja roniez dostalem zydowskie obywatelstwo na tym blogu.

      Bo wiadomo, polak nie odwazylby sie byc bogatym.

      A jest rzecza wiadoma ze im wiecej tych bogaczy w spoleczenstwie tylm lepiej. Ale polska natura jest niszczyc. Pokazala to Solidarna ciemnota. Ile osob stracilo prace bo strajkami zniszczyli zaklady w korych pracowali a teraz
      sa tacy ktorzy nie spia po nocach by znalezc haka na bogacza lub zyda ktorym sie powodzi. Bo to przeciez lobuzy, sa pracodawcami i ‚wzbogacaja sie na pracy swoich pracownikow’ !!!

      Bogaczy nalezy przegonic, niech wszyscy beda rowno biedni. I upwenijmy sie by biendi dostali sie do Sejmu.

      A od takiej to wladzy niczego nie nalezy sie spodzieac !!! Po 20 latach Polak nie jest madry nawet po szkodzie.

      Polubienie

      • VDM, ja nie zauważyłem, aby ktoś tutaj napisał, że jesteś Żydem. Owszem z mojej wypowiedzi mogło wynikać, że cenisz ten naród. Co w tym złego? Tak samo co w tym złego, że ja cenię, Rosjan, Skandynawów i Czechów. Wyraźnie też napisałem, że swoje zalety Żydzi wykuli w twardej walce żyjąc stale w diasporze. Jedak jak każdy człowiek, czy naród, ma pewne cechy negatywne. Żydzi też je mają. Dzięki nim kiedyś utracili swoją Ziemię Obiecana i musieli żyć w rozproszeniu. Nie oni jedni i nie oni ostatni. Holocaust to odrębna sprawa. Odmawianie prawa nieżydowskim współziomkom do życia razem, skoro tak potoczyła się historia, też im chwały nie przynosi. My Polacy, Niemcy i inne narody musimy się pogodzić, gdy krytykują nasze wady narodowe, Najczęściej słusznie. Jedynie polska Kato-prawica się obraża. Rzecz w tym, że powiedzenie żydom coś co im się nie podoba od razu u wszystkich wywoluje wszczęcie rabanu, nie mówiąc już o wytykaniu im ich wad narodowych. I z bólem pisżę to ja, który nigdy nie byłem anysemitą i Żydom wiele zawdzięcza. Staram się jednak być obiektywny. Wybacz jeżeli Cię uraziłem.
        Pozdrawiam – Lech

        Polubienie

  8. Święto Zmarłych. Dzień szczególny. Dzień zadumy nad przemijaniem i nad tym, co nam przekazali przodkowie, nie tylko biologicznie wraz ze swoimi genami, ale także w sferze intelektualnej. Przypomina się nam część naszego życie spędzona z nimi, w ich cieniu. Nawet, jeżeli błądzili, ale w sumie wprowadzili nas na drogę prowadzącą do rozwoju osobistego, z ich błędów wyciągnęliśmy wnioski. Jeśli słuszne, to odnieśliśmy dzięki nim, jakieś kolejny nasz sukces. Za to zapalmy im świeczkę na grobie, jeśli jeszcze taki istnieje. Do tego grobu w ten dzień podążamy nierzadko nawet kilkaset kilometrów, bo to jest nasz obowiązek wobec nich za dane życie i ukształtowanie nas. Kładziemy kwiaty, zapalamy znicz na kawałku ziemi. Jakże często wówczas w naszej wyobraźni słyszymy ich głosy. Głosy naszych Fisiów. A przecież oni tak naprawdę nie umarli. Żyją wyraziście w naszej pamięci. Ich tkanki przestały biologicznie funkcjonować. Pozostawiły jednak engram pamięciowy we wszechświecie w postaci fali elektromagnetycznej, który z prędkością światła przemierza go i będzie w nim trwał wiecznie. Tak jak wieczny jest kosmos. Nawet, kiedy nastąpi jego koniec, nie ma sensu pytać o czas, będący tylko jedną z cech tegoż i bez niego nieistniejący.
    Pozdrawiam w zadumie nad czasem i osobami minionymi – Lech

    Polubienie

  9. http://lukaszfoltyn.salon24.pl/

    napisałam :

    Trzykroki
    Rent za dużo, ludzie chorują za wiele, mówi Pan? Nie słyszał Pan o skutkach niedoboru białka w pożywieniu człowieka? To proponuję zainteresować się biochemią.
    Od siebie powiem, że to chorowanie i te renty ze względu na ich niskość (bo przecież nie wysokość) to eutanazja po polsku, do tego w cierpieniach.

    Budżet będzie zasobniejszy jeśli pracownicy będą zarabiać więcej? Mogliby, gdyby nie przyjęto (Balcerowicz) kursu na radykalizm polskich reform, który to (radykalizm) napawał – o zgrozo! – mocodawców taką dumą, że się nim (radykalizmem) popisywali po świecie jak długi i szeroki.

    Bezrobocie w Polsce generowano z powodów ideolo. Dziś zaś mówi się o niskim zaangażowaniu zawodowym w grupie Polaków w wieku produkcyjnym – 57% ono wynosi.
    Nie mówi się, że dla 43 % nie ma miejsc pracy, bo je zlikwidowano. Dotąd nie zauważa się, że niskie pensje duszą rynek, czyli nakręcają błedne koło: brak pieniędzy na rynku nie pozwala nań produkować, a śmiałków, na tyle często, że warto o tym mówić, zamienia w bankrutów, skutkiem czego powiększają oni rzeszę bezrobotnych.

    Opieka socjalna? W Polsce jest jej pozór. Kto wie, czy zatrudnieni tam urzędnicy nie mają głownie do ubiegania się o pomoc zniechęcać?! Nawet bezwiednie, od tego są procedury.

    Zasiłki rodzinne? Atrapa. I straszny skandal – oczywiście. Ulgi podatkowe z tego tytułu dano najbogatszym na 8 mld zł rocznie… Jeśli budżet się od tego nie zawalił, to oznacza że można było dwa razy tyle dać najbiedniejszym, oczywiście bogatych przepraszając za to, że dla nich tym razem nie starczy. Dzieci mamy w Polsce ca 8 mln? To by oznaczało, że najbiedniejszym (120.000) można przyznać 500 zł miesięcznie.

    Poza tym? Proszę się nauczyć o polskim minimum egzystencji. Tam nie ma pieniędzy na edukację!!!, więc zubażaniu biednych aż do wyniszczenia nie ma być końca. A do tego uwzględnić, że 15 % społeczeństwa skazane jest na życie poniżej tego minimum. Poniżej, Pan rozumie?!

    Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.