Nie zapominajmy, że Duda pochodzi z tego samego układu popisowego co i Komorowski


Duda, czyli zawsze może być gorzej

Zwycięstwo Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich może przynieść konsekwencje zarówno na poziomie polityki krajowej, przede wszystkim w kontekście zbliżających się wyborów parlamentarnych, jak i na arenie międzynarodowej, gdzie nie wszyscy zdają sobie sprawę ze stosunkowo ograniczonych konstytucyjnych prerogatyw głowy państwa.
Na pierwszym z wymienionych poziomów może okazać się, że wiosna była czasem systemowców, zaś jesienią przyjdą żniwa dla ruchów rzucających wyzwanie establishmentowi. Na miejscu polityków PiS wcale nie cieszyłbym się tak bardzo z wygranej bezbarwnego byłego polityka Unii Wolności dziś reprezentującego ich szyld, bo może ono w istocie oznaczać koniec marzeń o październikowym przejęciu władzy. Za chwilę bowiem okaże się, że Andrzej Duda nie jest w stanie wypełnić ani grama swoich wyborczych obietnic, które były skrojone raczej pod wybory parlamentarne, niż na miarę ograniczonych kompetencji prezydenckich. Zacznie stopniowo tracić wiarygodność. Podtrzymując w czasie kampanii wyborczej mit o prawotwórczej roli prezydenta, sam zastawił na siebie pułapkę. Jego wyborcy już niebawem zażądać mogą rezultatów, a on sam z polityka partii opozycyjnej przeobrazi się w kolejnego członka elit i salonów. PiS przestanie być wiarygodną alternatywą, być może znacznie wcześniej, niż wielu się tego spodziewa. Na sytuacji utraty wiarygodności dwóch największych partii politycznych w oczywisty sposób zyskać mogą ruchy wyraźnie akcentujące swoją twardą opozycyjność. Niezwykle trudny dylemat stanie m.in. przed Pawłem Kukizem, który zebrawszy dużą część elektoratu protestu, będzie musiał uzupełnić swoją narrację o coś więcej niż mityczne jednomandatowe okręgi wyborcze, które z pewnością nie są dla Polaków panaceum na wszelkie patologie, jak starał się przekonywać muzyk. Atrofia poparcia dla innych, poza PSL, ugrupowań parlamentarnych sprawi, że wytworzy się próżnia, a tej – jak wiadomo – życie, także polityczne, nie znosi.
Na arenie międzynarodowej Duda stanie przed wyborem: albo powrócić do bredni, które jeszcze nie tak dawno głosił i nawoływać do wspomożenia banderowskich władz w Kijowie w walce z ich własnym narodem, albo zająć – przynajmniej do październikowej elekcji parlamentu – bardziej umiarkowaną pozycję. Wszystko w tym zakresie zależy od tego, czy polityk PiS wykaże z pozycji prezydenta skłonności do samodzielnego myślenia, czy też raczej pójdzie obłąkańczym tropem antyrosyjskich Don Kichotów w rodzaju Szczerskiego, Macierewicza, a przede wszystkim swego partyjnego pryncypała Kaczyńskiego. Wiele wskazuje na to, że – będąc ekspozyturą interesów Waszyngtonu nad Wisłą – narrację w tym zakresie pisać będą w ambasadzie Stanów Zjednoczonych w Warszawie. Jeśli Departament Stanu tak zdecyduje, jego posłuszni giermkowie z PiS dokonają kolejnej – choć trudno sobie wyobrazić, by mogło być gorzej – dewastacji pozycji międzynarodowej Polski, nie tylko zaogniając konflikt z Moskwą, ale też otwierając nowy front przeciwko kontynentalnej Europie, przede wszystkim Niemcom.
Duda – prezydent może być zatem katalizatorem dość poważnych procesów, wewnętrznych i zewnętrznych. Ku rozczarowaniu przeciwników patologii systemu, z cała pewnością można jednak już dziś założyć, że kardynalnych, jakościowych zmian nie warto po nim oczekiwać.

Mateusz Piskorski
http://mateuszpiskorski.blog.onet.pl

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.